Recenzja filmu

Wielki Stach (2007)
Rob Schneider
Rob Schneider
David Carradine

Być jak Rob Schneider

Nad komediami Roba Schneidera nie ma co się specjalnie znęcać. Jaki koń jest, każdy widzi.
Rob Schneider jest człowiekiem o wielu twarzach i talentach. Potrafi świetnie zagrać faceta, który zmienia się w babę, która zmienia się w faceta, który zmienia się w zwierzaka, lalusia, który zmienia się w seksownego uwodziciela itd., itp. Za każdym razem poprzez niezliczone gagi i tanie dowcipy bohater przechodzi ewolucję i odkrywa prawdziwe wartości. Tym razem nasz bohater z nędznego, wymuskanego, choć bogatego, mięczaka-oszusta staje się prawdziwym twardzielem, który odkrywa, że czasem warto mieć miękkie serce zamiast twardej waluty. Stan to typowy bydlak, który wpędził Stany Zjednoczone w kryzys. Zamiast ciężko tyrać w hucie albo kopalni, całe dnie zajmuje się spekulacjami na rynku nieruchomości i naciąganiem biednych staruszek, obiecując im na starość bogate doznania erotyczne. Sprawiedliwość, wcześniej czy później, dosięgnie każdego. Tak więc nasz wypieszczony chłopaczek musi trafić na kilka lat do więzienia. Jak wiadomo, tacy śliczni biali chłopcy cieszą się popularnością wśród zdegenerowanych współwięźniów, Stan ma więc niewiele czasu, aby ze słabeusza zmienić się w postrach celi. Chwała Bogu, napotka po drodze mistrza wszelakich sztuk walki, którego metody są może nietypowe, ale za to śmiertelnie skuteczne. Jeżeli dokonalibyśmy analizy strukturalnej "Wielkiego Stacha", to można wyróżnić w nim dwie części. Pierwsza, w której nasz bohater przygotowuje się fizycznie i mentalnie na pójście do więzienia. Tutaj Rob Schneider rozważa wszystkie opcje związane z potencjalnym gwałtem. Z pomocą Davida Carradine'a nabiera też sprawności w sztukach walki. Sędziwy aktor parodiuje tu swoje role z Kill Billa i Legend Kung Fu. Pierwszy tytuł był zresztą pastiszem drugiego, więc proszę zwrócić uwagę na złożoność metatekstu! Kogo bawi testowanie wielkich czarnych wibratorów, jedzenie żywych skorpionów i podwieszanie na sutkach, będzie miał ubaw po pachy. Druga część to z kolei przygody naszego bohatera w więzieniu, gdzie najpierw walczy o uznanie, a potem odkrywa prawdziwe wartości. Nie ma sensu opisywać, co się tutaj dzieje – wystarczy wyobrazić sobie Schneidera otoczonego bandą wytatuowanych wielkich neandertalczyków wszelkiej maści, i już jest zabawnie. Nad komediami Roba Schneidera nie ma co się specjalnie znęcać. Jaki koń jest, każdy widzi. Niektórych to bawi bardzo, innych mniej, a niektórych odrzuca. Gusty to jedna z niewielu rzeczy, o których warto dyskutować, a w tym przypadku jest to tym bardziej bezcelowe. Wystarczy stwierdzić, że komu podobał się "Boski Żigolo", powinien być usatysfakcjonowany.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones